Jak to jest z tym "malowaniem się"? Kobiecym i nie tylko. Kiedyś nie robiłam tego zupełnie, potem jedynie rzęsy zarzucałam niebieskościami, nieco później wkroczyły czernie i pierwsze cienie do powiek. Koleżanka mojej przyjaciółki, na jednej z imprez, wyskubała mi brwi (z czym zmagam się po dziś dzień), a potem pokazała, jak nakładać cienie, tak bardziej "profesjonalnie", co do dziś stosuję.

Dziś nachnienie z mema, w którym rysunek Marty Zabłockiej i dialog między dwiema kobietami:
- Tak mnie dziś nosiło! Taka energia! Czułam, że muszę gdzieś jechać w świat, ratować zagrożone gatunki, napisać książkę...!
- I co?
- Pozmywałam, odkurzyłam i mi przeszło.

Ogony emocjonalne ciągną się za nami przez większość naszego życia... o ile im i sobie na to pozwalamy. Bogato zdobione, niczym u pawia, zaszłościami, żalami i pretensjami, brakami tego, czego potrzebowaliśmy, a co nie zostało nam dane, nazymi własnymi oczekiwaniami i wyobrażeniami, nieumiejętnością pozostawienia za sobą, puszczenia wolno, tego, co nam nie służy. Sama czuję już pewnego rodzaju brak zgody, kiedy słyszę własne słowa wypowiadane na głos: "odpuść sobie", dlatego nie dziwię się, że mogę drażnić tym innych. Jednocześnie wiem jednak, że jeśli nie odpuszczę, to przepadnę, zostanę stłamszona, zduszona, z połamanymi skrzydłami, pod stertą wszystkiego, co odpuszczone być powinno.

Spędziłam ponad dobę na rozmowach, szczerych i otwartych, na nieocenianiu, otwieraniu się na siebie i na własną wrażliwość, dzieleniu się, czerpaniu i dawaniu, na życzliwych spojrzeniach i gestach, wspólnych wygłupach, gotowaniu i posiłkach, spacerach... Byłam nad jeziorem, była w lesie, siedziałam przy kominku i patrzyłam w niebo, które miało być upstrzone gwiazdami, a zamiast tego było szczelnie zasłonięte chmurami, ale i tak wgapiałam się w nie z lubością. I wsłuchiwałam się w ciszę, która przyjemnie drgała w moich uszach, uspokajała oddech, wyciszała i nakazywała zwolnić kroku. Zgodnie stwierdziłyśmy, że na szczęście nie zleciało nam to "jak z bicza strzelił".

Czas, jakby wyczuł naszą intencję, zwalniał kroku wraz z nami. Towarzyszył nam w tym byciu ze sobą i dla siebie. Nie poganiał, nie karcił, nie naciskał i nie wyprzedzał, był naszym niemym lecz akceptującym towarzyszem. Niemal czułam tą jego troskę, niemal widziałam, jak patrzy na nas i się uśmiecha. Dobrze, że zaprosiłyśmy go do naszego weekendowego SPA.

Nazwałyśmy ten wyjazd SPA plus nazwa jeziora, nad którym moi rodzice mają działkę. W zasadzie to teraz ma ją tylko Tata, ale myślę, że nie ma nic złego, ani mylącego w mówieniu, myśleniu i pisaniu o tym miejscu nadal, że jest ich. Bo takie właśnie jest. Tam najbardziej czuć wciąż obecność mojej Mamy, wyziera z każdego zakątka tego urokliwego miejsca, które wiła niczym precyzyjne gniazdko, powtarzając wielokrotnie, że na starość chciałaby tam zamieszkać. 

Może z wyjątkiem zim, bo tam byłyby trudne, ale nie niemożliwe do przetrwania. Chciała być częścią tego miejsca na dłużej...

Muzyczka do Kawki:

21 kwietnia 2024r.

Oprócz zajęć teatralnych z młodzieżą i dorosłymi, bawię się trochę w teatr z dziećmi. Początkowo były to zajęcia z bajkotworzenia dla dzieci młodszych, takich w wieku pięć do dziewięciu lat, jednak moje bajkowe dzieci urosły i nadal do mnie przychodzą. Obecnie większość z nich ma już jedenaście lat. Tylko dwoje ma mniej niż dziesięć. Profil moich zajęć się zmienił, a w zasadzie wymusili to dorastający uczestnicy. Zamiast wykonywać ilustracje wokół wybranego wspólnie lub zadanego przeze mnie tematu, a następnie wysłuchiwać bajek, jakie pisałam na podstawie zebranych od każdego pomysłów, zaczęliśmy tworzyć mini-spektakle na tematy, które są dla moich bajkotwórców obecnie istotne. Bajka wciąż nam towarzyszy, lecz poważne historie wkradają się coraz bardziej zdecydowanie...